Witajcie!
Dziś długo zapowiadana recenzja jednej z kultowych już paletek Naked.
U mnie najnowsza z tria nr 3.
Przyznam Wam szczerze, że przez bardzo długi czas nie odczuwałam potrzeby posiadania jakiejkolwiek z palet Naked. Nie rozumiałam ich fenomenu, może dlatego, że nie widziałam nic nadzwyczajnego zarówno w jedynce jak i dwójce, ale wszystko do czasu. Kiedy na jednym z blogów makijażowych zobaczyłam trójkę na "wishliście", wtedy przepadłam. Od tego momentu wiedziałam, że prędzej czy później będzie moja:) Na cale szczęście nie musiałam zbyt długo czekać:)
Przyznam Wam szczerze, że przez bardzo długi czas nie odczuwałam potrzeby posiadania jakiejkolwiek z palet Naked. Nie rozumiałam ich fenomenu, może dlatego, że nie widziałam nic nadzwyczajnego zarówno w jedynce jak i dwójce, ale wszystko do czasu. Kiedy na jednym z blogów makijażowych zobaczyłam trójkę na "wishliście", wtedy przepadłam. Od tego momentu wiedziałam, że prędzej czy później będzie moja:) Na cale szczęście nie musiałam zbyt długo czekać:)
Cała kolorystyka palety utrzymana jest w ciepłych tonach. Beże, róże, przybrudzone brązy to kolory, które będą idealne właściwie dla każdej tęczówki. W każdym cieniu możemy znaleźć różowe tony.
Paletka ma metalowe opakowanie, które skrywa lusterko, dwustronny pędzelek - płaski do nakładania cieni i puchaty do rozcierania oraz 12 przepięknych cieni.
Wśród cieni znajdziemy :
3 cienie matowe - strange, limit, nooner
1 matowy z bardzo drobnymi drobinkami - blackheart
1 cień perłowo-brokatowy - dust
3 satyny - burnout, factory, darkside
4 perły - buzz, trick, liar, mugshot.
Pigmentacja cieni jest fantastyczna, a wykonanie nimi makijażu jest bajecznie proste. Nie musimy posiadać jakiś większych zdolności, aby cienie ładnie się roztarły czy razem połączyły tworząc przejścia kolorów. W zasadzie te cienie robią to za nas. Wystarczy wykonać 3-4 machnięcia pędzlem, aby cienie się połączyły czy roztarły. Zawartość pojedynczego cienia to 1,3 g.
Ja widać na swatche'u limit jest u mnie mało widoczny ze względu na zbliżony kolor z kolorem mojej skóry, która w momencie kiedy mamy lato bardzo szybko się opala;)
Wracając do kwestii opakowania, które jak wcześniej wspomniałam jest metalowe, wykonane jest bardzo solidnie. Zamykane na dwa zatrzaski zamieszczone po obu stronach opakowania. Nie musimy się obawiać, że paletka się nam przez przypadek otworzy, a cienie zniszczą. Kolor opakowania paletki jest w kolorze różowego złota, co nawiązuje do jej zawartości:)
Załączony do palety pędzelek jest bardzo przyjemny w użytkowaniu - nie drapie powieki. Ja sama bardzo często po niego sięgam malując siebie czy klientki. Prałam go już kilka, jak nie kilkanaście razy i nic się z nim nie działo i nie dzieje - nie gubi włosia, nie farbuje i nie puszy się:)
Cena paletki to 54 $ w amerykańskiej Sephorze, ok. 160 zł, czyli za jeden pojedynczy cień wychodzi nam niewiele ponad 13 zł. Moim zdaniem to dobra cena za tak dobre gatunkowo cienie, które w dodatku są tak proste w użyciu.
Jedynym minusem tej palety jest jej dostępność w Polsce, a w zasadzie jej brak. Jedynym rozwiązaniem jest zamówienie z zagranicznych sklepów, dzięki uprzejmości znajomych / rodziny mieszkających za granicą lub z allegro - jednak w tym przypadku musimy uważać na podróbki.
Na chwilę obecną wiem, że moja kolekcja powiększy się o dwie poprzednie edycje tej palety. Mam nadzieję, że będę nimi równie zachwycona:)
Miałyście do czynienia z którąś z trzech palet Naked? Jakie są Wasze wrażenia?
Pozdrawiam,
M.
3 cienie matowe - strange, limit, nooner
1 matowy z bardzo drobnymi drobinkami - blackheart
1 cień perłowo-brokatowy - dust
3 satyny - burnout, factory, darkside
4 perły - buzz, trick, liar, mugshot.
Pigmentacja cieni jest fantastyczna, a wykonanie nimi makijażu jest bajecznie proste. Nie musimy posiadać jakiś większych zdolności, aby cienie ładnie się roztarły czy razem połączyły tworząc przejścia kolorów. W zasadzie te cienie robią to za nas. Wystarczy wykonać 3-4 machnięcia pędzlem, aby cienie się połączyły czy roztarły. Zawartość pojedynczego cienia to 1,3 g.
Ja widać na swatche'u limit jest u mnie mało widoczny ze względu na zbliżony kolor z kolorem mojej skóry, która w momencie kiedy mamy lato bardzo szybko się opala;)
Wracając do kwestii opakowania, które jak wcześniej wspomniałam jest metalowe, wykonane jest bardzo solidnie. Zamykane na dwa zatrzaski zamieszczone po obu stronach opakowania. Nie musimy się obawiać, że paletka się nam przez przypadek otworzy, a cienie zniszczą. Kolor opakowania paletki jest w kolorze różowego złota, co nawiązuje do jej zawartości:)
Załączony do palety pędzelek jest bardzo przyjemny w użytkowaniu - nie drapie powieki. Ja sama bardzo często po niego sięgam malując siebie czy klientki. Prałam go już kilka, jak nie kilkanaście razy i nic się z nim nie działo i nie dzieje - nie gubi włosia, nie farbuje i nie puszy się:)
Cena paletki to 54 $ w amerykańskiej Sephorze, ok. 160 zł, czyli za jeden pojedynczy cień wychodzi nam niewiele ponad 13 zł. Moim zdaniem to dobra cena za tak dobre gatunkowo cienie, które w dodatku są tak proste w użyciu.
Jedynym minusem tej palety jest jej dostępność w Polsce, a w zasadzie jej brak. Jedynym rozwiązaniem jest zamówienie z zagranicznych sklepów, dzięki uprzejmości znajomych / rodziny mieszkających za granicą lub z allegro - jednak w tym przypadku musimy uważać na podróbki.
Na chwilę obecną wiem, że moja kolekcja powiększy się o dwie poprzednie edycje tej palety. Mam nadzieję, że będę nimi równie zachwycona:)
Miałyście do czynienia z którąś z trzech palet Naked? Jakie są Wasze wrażenia?
Pozdrawiam,
M.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz